
Jeszcze kilka lat temu większość sklepów zamawiała towar tak samo: kartka, długopis i telefon do przedstawiciela.
„Można było w ten sposób pracować, lecz odbywało się to kosztem czasu i nerwów.” – wspomina kierowniczka jednego z małopolskich sklepów Lewiatana.
Dziś na rynku obowiązkowym staję się prostsze narzędzie, które wygląda znajomo, ale działa nieporównywalnie szybciej. To inwentaryzator – mały skaner albo aplikacja w telefonie.
Problem: kartka, która zawsze się gubi
Każdy, kto pracował w sklepie, zna ten obrazek. Kierownik chodzi między regałami, notuje braki w zeszycie, a potem dzwoni do dostawcy. Pomyłka w liczbie? Zły kod? Telefon w złym momencie? W efekcie przyjeżdża nie to, co trzeba.
Według danych Sprytnego Kupca, co trzeci sklep wciąż zamawia „na oko”. To oznacza godziny spędzone na przepisywaniu notatek i częste reklamacje.
Rozwiązanie: ten sam gest, tylko szybciej
Inwentaryzator nie zmienia nawyków. Zamiast kartki masz w dłoni małe urządzenie lub telefon. Zamiast przepisywać kody, skanujesz je w sekundę. Dopisujesz ilość i gotowe – lista zamówienia tworzy się sama. Możesz ją zapisać w systemie, wysłać do hurtowni albo po prostu wydrukować.
Dowód: co zyskuje sklep?
- Dokładność – zero błędów przy przepisywaniu.
- Szybkość – skan i liczba zamiast długich notatek.
- Mobilność – zamówienie robisz w trakcie pracy na sali.
- Gotowa lista – można ją od razu przesłać do programu magazynowego.
Ale są też ograniczenia. Wciąż trzeba obejść sklep i sprawdzić braki. Inwentaryzator nie porówna cen i nie podpowie, od kogo kupić taniej. To nadal decyzja kierownika.
Przejście z kartki na skaner
Dla wielu sklepów to rozsądny kompromis. Nie trzeba od razu inwestować dużych kwot, a i tak można odzyskać kilkanaście godzin pracy w każdym miesiącu. Sam sprzęt kosztuje od kilkuset do kilku tysięcy złotych – w zależności od marki i funkcji.
Warto wspomnieć choćby o module Mobilny Magazynier firmy Insoft , który w połączeniu z inwentaryzatorem otwiera dodatkowe możliwości: obsługę dostaw, zamówień, inwentaryzacji i wielu innych procesów. Efekt? Zwrot z inwestycji przychodzi jeszcze szybciej.
To wciąż zamawianie „po swojemu” – tylko szybciej i bez nerwów.
Co dalej?
Kiedy lista zamówień powstaje już w wersji cyfrowej, kolejny krok nasuwa się sam: platformy B2B. To tam można zamawiać wprost do kilku dostawców, porównywać ceny i widzieć promocje w czasie rzeczywistym.
Czy to wystarczy, czy to tylko kolejny etap?
O tym w następnym artykule.